ALBERT LUX (2003)
POKÓJ PIERWSZY, DRUGI, TRZECI l CZWARTY. MEBLOWANIE.
ROZMOWA NA CZTERY ŁÓŻKA.
- Tu są same braki w tym meblowaniu. Są kierunki, ale nie ma czego przesuwać.
To łóżko jest z drugiej ręki. l fragmentami ta ręka wystaje. Spod łóżka kiwa.
Na mnie kiwa. Zaprasza. Pod łóżko. Na mnie kiwa. Lub wskazuje inne wyjście.
Czyli wyprasza.
- I to ma być meblowanie, kiedy ściany tylko działowe a nie nośne.
Ściany nie kury, nie muszą być nośne.
- Ja to łóżko wystałem. A tu są tacy, co chcą je wysiedzieć albo wyleżeć. Ale tak się nie da. Albo stoisz i masz łóżko. Albo leżysz na ziemi. Albo siedzisz na podgiętych nogach.
- Okien też nie ma. Tylko ciągi wentylacyjne. Z jednej nogi na drugą. Przeciągi.
Ta kwatera nie tylko wymaga zgody ale i pieczątek.
- I czynsz taki wysoki, że płaci się go pod sufitem.
Umieram. Proszę o kapelusz.
- To ja umieram. Śmiercią gładką się ześlizguję. Nie oddam kapelusza.
Patrzcie ich. Ja tu umieram już od dłuższej chwili z kapeluszem na piersiach. Potrzebuję jeszcze jednego kapelusza, żeby zakryć obie piersi.
Oszuści. Umieram trzeci dzień. A ciągle szukam pracy, aby ulżyć przyszłej wdowie. Dałemnawet ogłoszenie w miejscu nekrologu: „Przyszły trup odkopie się na czas i odstąpi miejsce"
Odpłatnie.
Sam jesteś oszustem. Ja jestem trupem. Jestem już trupem, pod pewnym względem.
Ustąpiła już faza zesztywnienia a wlazła we mnie rozlazłość, l mlaszcze mi macką. W uszach po sobie mi mlaszcze.
Widzę cztery gęby moich dziatek, jak pochylają się nad dołem. Tu jestem. Pisklęta kochane, przyniosły tatusiowi w dziobkach po robaczku.
Wydaje mi się , że mam za dużo nóg. Ile nóg ma trup?
A kto pyta?
Palec.
U ręki czy u nogi?
Palec wskazujący na nogę.
Palec zakręcony wokół pięty.
Serdeczny z kółkiem ze złota. W nosie palec.
Palec powieszony za cudze grzebanie. Kozokrad.
Palec z błoną. U fotografa. Z nagą dziewicą.
Palec, który obłazi a wleźć nie może.
Palec mieszający. Zmieszany, że wlazł i do rozkoszy lepnie.
Palec Boży. Pożycz kapelusza. Umieram.
-Ja umieram z miłości. W nieswoim łóżku umieram. Z przygodnej miłości.
Uchylcie kapelusza na moją głowę. Umieram ze wstrętu, że śmierdzę.
Z nudów umieram, że nie śmierdzę.
Drugi raz umieram. Kapelusza.
Trzeci raz umieram. Kapelusza.
Czwarty raz umieram. Na brzuchu umieram. Na wzdęciu się bujam. Z wystrzałem.
Piąty raz umieram. Na plecach umieram. Z okiem na żyrandolu. Placek z kryształem.
Dobrze jest umierać na brzuchu. Mucha do gęby nie wlezie i nie będzie językiem obracać w sprawie spadku. Przekręcać. Ostatnią wolę kropkować gównem.
Szósty raz umieram. W swojej sprawie umieram.
Siódmy raz umieram. l nie ostatni. Kapelusza.
Wstaję i wychodzę. Odcinam się od umierania. Z życiem się łatam. Nitka.
Dokąd. Kapelusza.
- Zgłaszam się na ochotnika przy życiu. Choć z platfusem.
- Jak ręką odjęło. Podoiło życie. Zabrało wiadra. Ale przecież można się odpaść.
Żyję.
Nie, to ja żyję. Pełną gębą.
Pełną robaków. To ja żyję. l wypisuję się z umierania. Dużymi literami się wypisuję.
O nie. Zdejmuję kapelusz. Zwracam wieńce.
Wypraszam ze stypy i tupię papierowym butem.
- To ja wypraszam. Sobie. Rozmowy z umierającymi, l wychodzę.
To ja wychodzę. l trzaskam.
Pan trzaskasz bo sztywniejesz. To ja wychodzę. Na miękkich nogach.
Tu cuchnie odleżyną. Zabieram się ze sobą.
Opuszczam się ale w górę.
- Jeśli mam zasiedlać, to proszę, żeby to było powyżej gruntu.
Wynosić się. Wzdłuż ścian. l to jak najszybciej.
Tu trzeba wietrzyć. Bo się zalęgną.
To jest jakaś pomyłka a nie meblowanie.
Zbigniew Szumski