ALBERT LUX (2003)

POKÓJ PIERWSZY - PAN WKRĘCONY W KRZESŁO.

MONOLOG

LINIA POKARMOWA

No…jedzcie , jedzcie Za dużo myślicie. Niech inni się rozglądają. Wy patrzcie przed siebie. Na talerze.

Zupa i koło to dwie doskonałe formy. Uzupełniające się. Zupa nie wulkan ale też może was zalać i utrwalić jak lawa , w niewygodnej pozycji. Jak słynnego dłubiącego w uchu przed wiekami w Pompei. Mędrca dłubiącego z powodu wątpliwości. Jedzcie , jedzcie. Nie wystarczy mieć czyste ręce. Trzeba jeść. No , no. Za dużo myślicie , za mało jecie.

Jedzcie , jedzcie . Kiedy jedzenie jest w ustach nie wolno o nim myśleć. Bo można zwrócić przed czasem. Trzeba się oddalić od swoich ust. To nie musi być okręt trójmasztowy jako środek transportu lub środek na usypianie obrzydzenia. Najlepiej podróżować nie ruszając się z miejsca. Zamknąć oczy. Wyobraźnię szlifuje nam pięknie szpetota naszych bliskich. Gimnastyka przysiadów i wyprostowań naszej wyobraźni czyni cuda.

Wystarczy zamknąć oczy i nie myśleć. Oprzeć się o obraz. I zubożyć. Okroić. Jeśli się zwidzi sad , należy go wyciąć. Jeśli jezioro – to osuszyć. Jak dom – to zburzyć i zaorać brakujące rodzinne miejsce. A wszystko dzięki odpowiedniemu odżywianiu. Wystarczy nie myśleć.

No , jedzcie , jedzcie. Mięso , na przykład , leży między zębami. Małymi niteczkami leży między zębami.

Polewane śliną. Nie jest to widok bez znaczenia. Ale też proces zapominania o sobie w towarzystwie zachodzącego słońca ma dla naszego gatunku dużo większe znaczenie. To oswajanie się z rzezią na niebie pozwala nam na dokonywanie krwawych zbrodni obcasem lub drobnych zabójstw rodzinnych , bez zacierania śladów obrębioną szmatką.

Jedzcie , jedzcie . Pamiętajcie , że należycie do wielkiej rodziny ludzkiej niezależnie , czy wam smakuje , czy nie. Sama jama ustna pozbawiona jest echa jako atrakcji. Wyjąwszy bekanie. Ma też małe znaczenie widokowe. Zanikające w wypadku zaciśnięcia ust. I tu też się z wami nie zgadzam. Niepotrzebnie mnie słuchacie. Więcej jeść , mniej słuchać. Z tych wszystkich nitek i włókienek , które leżą między zębami , zwijany jest sznurek , z którego w jelitach splatana jest lina. I  ta lina wychodzi drugim końcem człowieka.

Całe życie. Bo gdyby człowiek chciał zawrócić z tej jednokierunkowej drogi i cofnąć się ślad po śladzie do początku , mógłby skorzystać z tej wielkiej liny , którą splotły jego jelita. W tylną furtę wciskałby sobie linę a z ust wylatywałyby mu całkiem ładnie wyglądające produkty. Owoce zapatrzenia w zbytek i trud.

Na końcu liny spotkałby kałużę mleka i gdyby dobrze wysiedział ją tyłkiem i wchłonął , z ust wysunęłaby mu się pierś matki. Ale czy to by była jego matka , czy jakaś inna istota , płochliwa skała i opoka , tego nie wiem. I nie życzę sobie tego wiedzieć. Nawet po śmierci.

Wolałbym , żeby te fakty nie wsączały mi się do zgniłego ucha. Bo matka to jednak matka , nawet dla formy rozpadającej się , czy też rozeschłej formy , w dole czy  w rowie zbiorowym.

Jedzcie , jedzcie. Chcę zobaczyć wasze brudne talerze. Wasze wzdęte brzuchy , które będę musiał przebić gwoździem , żeby wam ulżyć. Co to będzie za zapach. Jedzcie , jedzcie. Nie będę was bił po twarzy ani przypalał. Może was najwyżej kopnę ale tak , żeby wam to nie przeszkodziło w jedzeniu. Strach zmniejsza apetyt tylko  u kosmonautów. Wy odbywacie próby na Ziemi. Planecie słynącej z dobrej kuchni.

Jedzcie , jedzcie. Idę się położyć. Na leżąco łatwiej się patrzy. Wszystko ma wygląd i budzi szacunek.

…A nie ma to jak szacunek dla bliskich. Na wyciągnięcie ręki szacunek. Szacunek do rzeczy i ludzi. No…zwierzęta też mają zęby , które budzą szacunek. Lub ślinę pełną jadu. A robaki , choć na wyciągnięcie ręki , same wyłażą. Wyłażą tyłkiem ze świeżymi wiadomościami z jelit. I przeciągają się.

Choć na wyciągnięcie – to się przeciągają. Węzełki i supły wiążą te robaki. Na własnych ciałach je wiążą.

Żeby zapamiętać co i jak jest z tym przemijaniem. Wymijaniem. Omijaniem. Treści. Dlatego wychodzą z tej strony , gdzie treść kończy swój żywot. Zaraz , zaraz…Nocą na popas lubią ustami wyleźć. Sprawdzić , czy fabryka oddycha. Między zębami lubi się pokręcić glista ludzka. Przez usta też czasami wyłazi.

Niewielkim fragmentem wokół guzika przy poduszce się okręca. Zacumowuje jedynego żywiciela , co niespokojnie wierzga przez sen kobietę swoją okopując. Żywiciel jedyny. Stara się. Fosę wokół księżniczki galaretą wypełnia. Stara się. Lub mężczyznę swego wygniata. Żywicielka jedyna. Stara się. Prasuje z ssykiem zasysając. Stara się. Są też inne układy. Między kobietami a kobietami piętra. Lub między mężczyznami a mężczyznami partery.Ale w tych roszadach byle glista ludzka się nie połapie. W pole ją wyprowadzą te nowalijki , co korzeniami sięgają starożytnych min bogów. W szczere pole ją wyprowadzą.

Ale i tak wróci glista ludzka. Ze skrawka ciała potrafi odtworzyć całą wierność.Taka glista to wierniejsza od psa. I szczeka na rzadko. Paskudna. Dobrze , że nie owłosiona.

Nie ma to jak szacunek do bliskich. A można go osiągnąć najłatwiej na leżąco z podkurczonymi nogami.

Trochę pompując.

Jedzcie , jedzcie.

Miałem sen. Śniły mi się plamki tłuszczu. Taki tłuszcz to nie lada kłopot na jawie , a we śnie można na nim usmażyć jajka nie używając patelni.To jakiś cud ludzkiej wyobraźni.  A teraz posprzątajcie po sobie i pozmywajcie. Nie ma co czekać na deszcz. Dach i tak przecieka w innym miejscu. I na wyższym piętrze.