Uwaga na Cinema! „Nie mówię tu o miłości"
Cinema założył przed czterema laty Zbigniew Szumski, plastyk i
scenograf, któremu zamarzył się teatr autorski. Dołączyła do niego
grupa ambitnych aktorów, szukających trochę innego spełnienia, aniżeli
te, jakie bywają dostępne na tradycyjnych scenach. Pracują na wsi u
stóp Karkonoszy, ale nie jest to jakiś programowy wybór miejsca, jak
chociażby w przypadku Gardzienic; po prostu Szumski kupił tam duży
dom, w którym mogą mieszkać i przygotowywać przedstawienia. Nie
tworzą tego rodzaju wspólnoty jak teatry kontrkultury. Ich wspólnota
zaczyna się i kończy na płaszczyźnie zawodowej. Cinema jest teatrem
autorskim Szumskiego. A jego aktorami są ludzie, którym jest z nim po
drodze, artystyczni hazardziści albo - może lepiej powiedzieć -
kaskaderzy.
Po „Dongu" można było okrzyknąć Szumskiego spadkobiercą
surrealistów, który odświeżył i twórczo ożywił, zapomniane
konwencje i rzadko u nas występujący typ humoru. Po kolejnych przedstawieniach
Cinema „Bilardzie" i „Nie mówię tu o miłości"
zacząłem podejrzewać tego niekonwencjonalnego artystę o ambicje
największe, nieskromne, szalone. Wydaje mi się, że opętały go duchy
dwu wielkich - przed kilkoma laty zmarłych - twórców. Kantora i
Becketta.
Nie sugeruję naśladownictwa ani kontynuacji, lecz pokrewieństwa
intelektualne i estetyczne. „Nie mówię tu o miłości" to
już nie są igraszki formą ani teatralna zabawa postsurrealistów.
Szumski proponuje własną wersję teatru absurdu, z którego wyłania
się dziwna i niepokojąca metafora. Cztery postaci zmagają się z
materią w osobliwym kołowrocie powtarzalnych czynności na niewyraźnym
pograniczu życia i śmierci. Jest to fascynujące i... przerażająco
zabawne. Jak nasza egzystencja, gdyby na nią spojrzeć z jakiegoś
ponadludzkiego dystansu.
Występ Cinema przyjęto we Wrocławiu entuzjastycznie. Można
gustować lub nie gustować w estetyce proponowanej przez ten teatr. Nie
sposób nie docenić jego rzetelności i frapującej wyobraźni... Ten
zespół pracuje i poszukuje naprawdę!
Tadeusz Burzyński 6 grudnia 1996r „Gazeta Wrocławska” 9 grudnia 1996 |